Tagi

, , , , , ,

Pod wiatr

[Las Mori’Anth]

Pod wiatr - banerek

FRAGMENT PIERWSZY

Sallikinuam miała skwaszoną minę. Od trzech dni była na miejscu i od trzech dni cierpiała. Miała już siedemnaście lat, a ostatnie trzy spędziła na nauce pod okiem chyba najznamienitszego czarownika na świecie i nadal nie potrafiła korzystać ze swojej mocy. Wcale nie chciała znaleźć się na sabacie pod Huntnei. Wcale nie wierzyła w to, że towarzystwo innych czarownic jej pomoże. Wierzyła natomiast, że zostanie pośmiewiskiem i tak też się stało.

Świat mógł być wielki, ale gdy było się czarownicą, to w zasadzie znało się każdego z tego grona, szczególnie, gdy tak jak ona, podróżowało się z miejsca na miejsce ze swoim mistrzem… Trzy lata temu, opuszczając rodzinną wioskę, była pełna nadziei, że w końcu nauczy się używać swojego talentu, ba! że w końcu odkryje, jaki on jest. Matka i ciotka zapewniały ją, że ustanowione wiele setek lat temu tradycyjne rytuały i zaklęcia pomogą każdemu, nawet jej. Wtedy w to wierzyła. Teraz mogła się tylko śmiać ze swojej naiwności. Tradycyjne nauki nie pomogły, tak samo jak i żadne inne przed nimi, ani po nich. Mistrz Tornel zabierał ją w różne magiczne miejsca, obwiesił ją amuletami, wlał w nią całe kadzie magicznych wywarów, przeprowadził ją przez chyba wszystkie znane rytuały, a raz nawet zabił kozła i kazał jej wpełznąć do brzucha martwego stworzenia, gdzie miała przejść jakąś podejrzaną przemianę… Och, wstrząsało nią na samo wspomnienie wciąż ciepłych trzewi, smrodu nadtrawionego kartofla i pośmiertnych skurczy przebiegających po otaczającym ją bezwładnym ciele. Ale zrobiła to! Zrobiła wszystko, co kazał jej zrobić mistrz, chociaż niejednokrotnie łzy stały jej w oczach, tak jak wtedy, gdy ufny koziołek nagle spojrzał na nią przerażonymi oczyma, z których uciekało życie. I jedyne, co przyniosły te wszystkie praktyki, to wiadomość, że jej moc jest jakoś luźno powiązana z żywiołami. Ale nie wiadomo nawet z którymi. A mimo to mistrz nie tracił pogody ducha i kazał jej udać się prosto na sabat.

– Muszę odwiedzić jeszcze jedno miejsce, więc dotrę na zlot jakieś trzy dni po tobie. Zostawiam ci wszystkie sprawy organizacyjne.

– Ale…

– Makneh też niedługo dotrze – przerwał jej i z zadowoleniem patrzył, jak dziewczyna oblewa się rumieńcem na wzmiankę o jego drugim uczniu. – Chciałbym, żeby w tym roku nadano mu rangę mistrza. Sądzę, że sam mógłby już uczyć. A właśnie, mogłabyś spróbować z nim tych rytuałów uzdrawiających, Salli. Może masz do tego talent?

– Ja…? – zająknęła się.

Teraz z tego też się śmiała. Makneh miałby tracić na nią czas? Jakaż ta naiwność potrafi być czasem przerośnięta…

– Salliki, niech to rondel, patrz, gdzie leziesz!

– Przepraszam – bąknęła i czym prędzej zeszła ze ścieżki, którą przetaczał się wóz. Był to już trzeci dzień, a wciąż zjeżdżali się kolejni czarownicy i czarownice. Jeszcze chyba nigdy sabat nie rozpoczął się w wyznaczonym dniu. Od jakiegoś czasu zaś regularnie przesuwano godzinę oficjalnej ceremonii otwarcia, by tym razem wyznaczyć ją na świt dnia czwartego. A pewnie i wtedy połowa się spóźni.

Spojrzała na to całe zgromadzenie. Dziesiątki, jak nie setki czarownic i czarowników, morze namiotów, magiczne zwierzęta i chowańce – wszystko tworzyło piękną, spójną całość, niczym zlot rodzinny. Tu iskrzyło, tam coś wybuchło, a obok niej nawet się rozlało, gdy jakaś dziewczynka, jeszcze słabo posługująca się magią, potknęła się i wpadła do wiadra z wodą. Tylko ona, Sallikinuam, nie pasowała do tego magicznego zgromadzenia…

pod wiatr - 01b

Ruszyła do swojego namiotu, zajmującego – o zgrozo! – miejsce w samym centrum. Jako uczennica mistrza Tornela miała prawo do wszelkich zaszczytów i przywilejów na tym zlocie, co jedynie dokładało jej zmartwień. Będzie musiała brać udział we wszystkich oficjalnych spotkaniach i za każdym razem się tłumaczyć, że jeszcze nie potrafi czarować. Teraz, po tych trzech latach, wolałaby być uczennicą jakiegoś mniej znaczącego mistrza, albo w ogóle nie być uczennicą. Przecież wiele młodych czarownic uczyło się w domu, nie narażając się na przebywanie w towarzystwie kogoś znaczącego i tym samym nie wzbudzając ogólnego zainteresowania. W zasadzie nie było żadnego powodu, by mistrz Tornel przyjmował ją pod swoje skrzydła. Jej rodzina była co prawda jedną ze starszych, ale przez wieki traciła na znaczeniu, nie wydając na świat żadnego wielkiego czarodzieja. Może tylko ciotka była w tym względzie wyjątkiem, ale nie ubiegała się nigdy o nadanie żadnego tytułu, nigdy też nie starała się o żadne zaszczytne stanowisko w jednym z wielu królestw, gdzie popierano magię czarownic. Ciotka ceniła sobie spokój i nawet własną siostrę odwiedzała raz na kilka lat, w międzyczasie ograniczając kontakty do krótkich, treściwych listów.

– Wyżebrała to dla ciebie – bąknęła pod nosem Salliki.

Jeszcze będąc w domu usłyszała podczas jednej z tych krótkich wizyt, jak ciotka zapewniała jej matkę, że mistrz Tornel zajmie się „małą”.

– Co ty mówisz! Niby czemu miałby uczyć moją Salliki? Jest wiele bardziej utalentowanych czarownic, które mógłby szkolić.

Salliki chciała uciec po tych chłodnych słowach matki, ale siłą woli zmusiła się, by słuchać dalej. Ciotka nie fatygowałaby się do nich bez powodu.

– Załatwiłam dla niego pewną sprawę, sądzę, że się odwdzięczy.

– Sądzisz, czy go zaszantażujesz? – zaśmiała się matka.

– Byle był efekt, siostrzyczko, byle był efekt!

– I dupa z efektu – warknęła Salliki i kopnęła z wściekłością przydrożny kamień.

Stanęła ze złością na środku drogi, wywołując tym grad przekleństw jakiegoś czarodzieja na ośle. Ale co ją one obchodziły, już i tak była przeklęta! Jak inaczej wyjaśnić fakt, że nie mogła wydobyć z siebie nawet najprostszego uniwersalnego zaklęcia? Odkąd wypełzła z kozła każdą chwilę poświęcała na próbach manipulacji żywiołami. Prawie rok grzebała się w ziemi, pływała w morzach, jeziorach, rzekach, pchała łapy do ognisk i wyciągała je całe w bąblach, skakała z co wyższych kamieni i rozpędzała się na wzgórzach, próbując uchwycić podmuch wiatru, a zamiast tego skręcając kostki, a nawet raz łamiąc nogę, a efektów nadal nie było. Jej magia po prostu nie chciała się ujawnić.

Może wcale jej nie miała? To się zdarzało nawet w najlepszych rodach. W końcu od wielu pokoleń mieszali swoją krew ze zwykłymi, niemagicznymi ludźmi. Może właśnie na nią padło?

Ale nie chciała się z tym pogodzić. Jak największy skarb pielęgnowała wspomnienie pewnego wiosennego dnia, gdy mając sześć lat, poczuła po raz pierwszy to dziwne ciepło, które towarzyszyło przebudzeniu magii. Ona gdzieś w niej była, tylko z jakiegoś powodu nie mogła się w pełni objawić.

Usiadła na kamieniu i spojrzała na to wielkie pole namiotowe, gdzie aż iskrzyło od magii. Co ona tu robiła?

Pod wiatr - banerek

POSZUKIWANIA

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | OSTATNI