Tagi

, , , , , ,

Pod wiatr

[Las Mori’Anth]

Pod wiatr - banerek

FRAGMENT ÓSMY

Salliki była przyzwyczajona do dźwięków sabatu. Gdy czarownice się spotykają, natura nasłuchuje – mówiło stare przysłowie. Gdy szła na sabat najwięcej uwagi poświęciła temu, jak cichy był las w odległości kilku kilometrów od obozowiska. Ociągała się z dotarciem na miejsce, więc zdążyła się dość dobrze wsłuchać w nienaturalne milczenie wiatru. Im bliżej obozu się znajdowała, tym wyraźniej słyszała głosy czarownic i charakterystyczne dźwięki towarzyszące rozbijaniu namiotów i rzucaniu czarów. Przyzwyczaiła się do tego harmidru na tle ciszy otaczającego lasu, ale teraz wiedziała, że ta cisza jest pozorna. Jej talent magiczny wyłapywał dźwięki, jakie wydawała pozornie milcząca natura. Drzewa, powietrze, ziemia: wszystko było jakby rozleniwione… albo przyczajone. Czy wbrew temu, co zawsze myślała, natura ukrywała się przed takim naporem magii czarownic, a nie po prostu w spokoju usypiała? Miała wrażenie, że wszystko to, co do tej pory milczało, teraz mruczy wyczekująco. I nie był to przyjazny rodzaj mruczenia, a raczej czujny, przywodzący na myśl polującego wilka. Tylko na co polowała natura? Na odzyskanie swojego naturalnego rytmu, odmienionego przez to magiczne zgromadzenie, czy na same czarownice?

– Może po prostu nie rozumiem jeszcze tego dźwięku… – szepnęła do siebie i przewróciła się na plecy.

Ale nie miała nadziei na to, że uda jej się zasnąć tej nocy. Cichy dla wszystkich obóz dla niej kipiał dźwiękami, które wyłapywała jej magia. Gdy wraz z mistrzem wracała do samego centrum obozu, gdzie były ich namioty, dowiedziała się, że poszczególne zmysły w rożnym tempie przystosowują się do przebudzonej magii.

– Mój stary mistrz miał ten sam talent, co ty, Salli – powiedział, a jego ręka powędrowała do pasa pełnego magicznych kryształów, w których mistrz Tornel trzymał zamknięte różne zaklęcia. Nie umknęło uwadze Salliki, że kryształ, który pogładził, był pęknięty. Gdy skupiła się mocniej, była w stanie zobaczyć, że większość tych magicznych amuletów promieniuje delikatnym światłem, ale dwa pęknięte są jakby… niewidzialne.

– Miałeś zaklęcie rozpoznawania natury zaklęte w jednym z tych kryształów, mistrzu?

Tornel spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale po chwili uśmiechnął się.

– Zawsze wiedziałem, że jesteś przenikliwa, Salli. Tak, mój mistrz powierzył mi tę magię niedługo przed swoim odejściem. To potężne zaklęcie, którego nie mogłem zbyt często używać. Masz potężną magię, Salli.

Salli – nigdy nie mówił do niej Salliki, ani Sallikinuam. Zawsze zdrabniał jej imię do Salli. Nikt inny tak do niej nie mówił, nawet matka. Ale lubiła to. Gdy tak do niej mówił lubiła się oszukiwać, że jest jej ojcem. Własnego widziała tylko kilka razy, gdy męcząc matkę przez wiele dni, ta w końcu zaprowadziła ją do pobliskiej wsi. Salliki nie była pewna, czy matka nie robi tego dla świętego spokoju, ale coś w niej drgnęło na widok wysokiego mężczyzny o niebieskich oczach i jasnych niczym słoma włosach, nim jeszcze matka go jej wskazała. Ta starożytna magia rzadko reagowała na niemagicznych rodziców, ale najwyraźniej dla Salliki zrobiła wyjątek. Obserwowała go przez kilka dni, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Ale nie podeszła do niego nigdy. Wystarczyła jej świadomość, że gdzieś tam jest, że jest bezpieczny i że nikt nie wie, że to jej ojciec. Nie żeby wtedy miało to znaczenie, w końcu była czarownicą, która nie miała żadnej wartości. Teraz to się pewnie zmieni… Ale nikt oprócz niej i jej matki nie wiedział, kim jest jej ojciec.

Znowu przekręciła się na bok, próbując skupić całą swoją uwagę na leżących wokół niej przedmiotach. Jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności już kilka godzin wcześniej, ale nadal nie był dostrojony do jej magii. Łatwiej jej było wyczuć coś niezwykłego pod palcami, a nawet przy każdym wdechu. Doznania jakie niosło wdychane powietrze zmieniały się z każdym kwadransem, dźwięki z każdą minutą. Nawet gdy otwierała usta, czuła na języku nieznane dotąd smaki. Wiedziała, że gdy się do tego przyzwyczai, to jej umysł będzie filtrował te dodatkowe informacje, ale teraz czuła że ze wszystkich stron zalewa ją fala doznań, których nie była w stanie przetworzyć. Je zmysły wydawały się nie dość sprawne w konfrontacji z tym, co do nich docierało.

– Poza wzrokiem… – westchnęła. Podobało jej się to dziwne światło kryształów, które wtedy dostrzegła. Chciała zobaczyć w ten nowy sposób kolejne rzeczy. Choćby i to stare krzesło. A może po prostu trzeba zacząć od rzeczy magicznych? Jak te uwięzione w kryształach zaklęcia?

Usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Miała namiot tylko dla siebie, mogła w nim robić co tylko chciała, ale wcale nie miała ochoty w nim siedzieć. Narzuciła na siebie koc i wyszła. Do jej uszu doszły dziwne dźwięki, jakby jakieś olbrzymie ognisko pochłaniało nieprzebrane ilości materiału. Rozglądała się, ale wszędzie wokół panowała ciemność. Co mogło wydawać taki dźwięk? Nie miała w zasadzie nikogo, kogo mogłaby zapytać… Poszła jednak kilka kroków w kierunku, z którego dochodził ten dźwięk i wtedy, przez krótką chwilę, jej oczom ukazało się coś, co pozbawiło ją tchu. Całe zbocze Huntnei płonęło! Jak to możliwe? Czy to był prawdziwy pożar? Był niewidzialny? Kto rzuciłby niewidzialne zaklęcie ognia?! A może to było coś innego i jedynie jej magia tak to jej przedstawiła?

Nie myśląc wiele, pobiegła do jedynej osoby, która mogła rzucić jakieś światło na tę sytuację…

– Gwen! Gwen! – szeptała gorączkowo, stojąc pod namiotem ciotki. – Gwen! – wsadziła głowę do środka i szturchnęła śpiącą kobietę. – Gwen!

– Co? Co się dzieje? – spytała Gwen, przecierając oczy.

– Potrzebuję cię.

– Mnie? – zdziwiła się Gwen. – A nie możesz mnie potrzebować rano?

– Nie, nie mogę…

– Co tu tak jasno? – rozejrzała się w końcu Gwen, wychodząc z namiotu, opatulona w gruby, brzydki sweter.

– Jasno…?

– No…

– Gwen, powiedz, co tam widzisz! – Salliki wskazała na zbocze góry. Gwen odwróciła się i zamarła.

– Pożar! – wydarła się po chwili na całe gardło.

Pod wiatr - banerek

POSZUKIWANIA

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | OSTATNI