Tagi

, , , , , , ,

Kryształowe wrota

[Utopia]

Kryształowe wrota - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY

Tamanthel niecierpliwiła się jak nigdy w swoim życiu. Z trudem nad sobą panowała i chyba tylko za sprawą Bogów jej wciąż dzika moc nie zmuszała dziewczyny do spontanicznego znikania i pojawiania się w coraz to nowych miejscach. Ale to był już ostatni dzień, gdy nie miała pełnej kontroli nad swoją magią. Dzisiaj Tamanthel otrzyma własny kryształ i zapanuje nad mocą, która szalała w jej ciele.

Chcąc skupić na czymś uwagę, po raz kolejny przestudiowała układ kwiatów w zamkowym ogrodzie. Było już tradycją, że każdej pełni całe zastępy ogrodników przesadzały wszystkie kwiaty, układając kolejny wspaniały wzór, tak by następnego ranka królowa mogła go obejrzeć z wysokiej wieży, podczas tradycyjnego powitania słońca. Odkąd na tronie zasiadła Solerth, dywany kwiatowe zawsze zawierały jakiś słoneczny motyw, by wyrazić uznanie dla cudownej mocy władczyni. To dzięki niej nad całym Naziemnym Królestwem Elfów za dnia niebo było bezchmurne, a deszcz zraszał kwiatowe pola tylko wtedy, gdy słońce już skryło się za odległą linią horyzontu.

Czekająca na najwyższym z tarasów Tamanthel wychyliła się przez balustradę i skupiła całą uwagę na pięknym obrazie drzew skąpanych w słonecznych promieniach. Nie uspokoiła się jednak nawet odrobinę, wręcz przeciwnie. Poczuła dodatkowy przypływ energii i nim zastanowiła się nad tym, co robi, przesadziła balustradę. Czując wiatr we włosach, zaczęła spadać prosto na kwiatowy dywan. Jej radosny pisk rozdarł powietrze i urwał się, gdy tuż nad ziemią dziewczyna zniknęła, by po chwili pojawić się z powrotem na tarasie.

Serce jej biło radośnie. Uwielbiała tę zabawę, odkąd w wieku trzech lat przez przypadek spadła z jednego z zamkowych tarasów i odkryła swój talent do teleportacji. Zawsze ganiono ją za te „wybryki”, powtarzając, że póki nie otrzyma swojego kryształu, zabawy te są zbyt niebezpieczne. Magia mogła ją zawieść. Ale mimo słuszności tych wywodów, Tamanthel zawsze wiedziała, po prostu czuła, że może sobie na to pozwolić. Magia mogła być jeszcze dzika, ale chroniła ją i nigdy nie zniknęłaby w tak ważnym momencie.

– Nigdy się nie nauczysz, prawda?

Tamanthel odwróciła się na pięcie, wstrzymując oddech. Solerth mogła być jej kuzynką, ale była przecież królową. Dziewczyna skłoniła się nisko, ale na jej bladych ustach igrał uśmiech. Nigdy niczego się nie obawiała. Nawet gniewu królowej.

– Och, przestań – powiedziała z takim samym uśmiechem Solerth i wyciągnęła do niej rękę. – Już czas, Tami.

Jasne oczy dziewczyny rozszerzyły się radośnie. Już czas! Już czas! Delikatnie ujęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń i poszła za kuzynką do wielkiej, kryształowej sali.

Do tej pory nie wolno jej było wchodzić do pomieszczenia, które zostało po brzegi wypełnione kryształami. Większość Elfów odkrywała swój talent dopiero po tym, gdy otrzymały kryształ. Dar Tamanthel objawił się jednak wcześnie i istniało niebezpieczeństwo, że stare kryształy obudzą się, gdy będzie między nimi przebywała dziewczynka, która nie panuje nad swoją mocą. Nikt nie wiedział, co wtedy mogłoby się stać. Obawiano się, że znajdujące się na samym środku komnaty kryształowe wrota odczytają pojawienie się Tamanthel jako prośbę o otwarcie przejścia i tylko Bogowie wiedzą, dokąd przeniosłyby dziewczynę.

Tamanthel przestrzegała tego zakazu przez całe swoje życie. Nie dlatego, że była pozbawiona ciekawości. Jak każde dziecko lubiła wetknąć swój mały, piegowaty nosek wszędzie. Tylko że Tamanthel, w taki sam sposób, w jaki czuła, że magia nigdy nie zawiedzie jej w ważnej chwili, wiedziała też, że przebywanie w tym pomieszczeniu może być dla niej niebezpieczne. Ograniczyła się więc tylko do podglądania wnętrza komnaty, gdy ktoś otwierał drzwi. Zawsze jednak zachowywała odpowiednią odległość, jakby jej własny talent magiczny uniemożliwiał jej przemieszczanie się nawet na własnych nogach.

Przestąpiwszy teraz próg komnaty, Tamanthel zatrzymała się na ułamek sekundy, nie do końca pewna czy z własnej woli, czy za sprawą magii. Obawy rodziców i Solerth były słuszne i dziewczyna była bardziej niż zadowolona z faktu, że nigdy wcześniej nie znalazła się w tym pomieszczeniu. Kryształy nie zalśniły nawet najsłabszym światłem, ale ona i tak poczuła ich pragnienie powrotu pobudzone przez jej nieujarzmioną magię. Stare kryształy były już tylko dekoracją, ale reagowały na magię Elfów jak każde inne. A te od tysięcy lat znajdujące się w zamku pragnęły wrócić do domu, by ponownie nasycić się magią. Jak kryształy mogły czegokolwiek pragnąć, pozostawało dla Tamanthel tajemnicą, ale czuła całą sobą, całą swoją magią, że gdyby tylko im na to pozwoliła, przejęłyby jej moc i wróciły…

– …do Starego Królestwa – usłyszała, jak Solerth wypowiada na głos ostatnie słowa jej myśli, by wrota otworzyły odpowiednie przejście. Przekazała im cząstkę swojej mocy i patrzyła, jak powietrze zaczyna drgać i lśnić niczym bańka mydlana. – Chodź, kochanie. – Wskazała portal.

– Pójdziesz ze mną? – upewniła się Tamathel.

– Oczywiście. Chcę to zobaczyć na własne oczy – uśmiechnęła się wesoło, ale w jej ciemnych oczach pojawiło się coś smutnego jak zawsze, gdy myślała o Starym Królestwie.

Przekroczyły portal i znalazły się w komnacie łudząco podobnej do tej, z której wyszły. Jedyną różnicą było to, że kryształy lśniły swoim wewnętrznym blaskiem i jakby… mówiły? Tamanthel miała wrażenie, że słyszy ich kryształową mowę.

Królowa poprowadziła ją korytarzem do innej sali, a potem do kolejnej i jeszcze innej, aż w końcu znalazły się w największej sali, jaką Tamanthel widziała na swoje oczy. Tak samo jak cała reszta pałacu, sala ta była nie tyle wyłożona, co zbudowana z kryształów. W dzieciństwie Tamanthel słyszała wiele historii o pałacu wyrzeźbionym w olbrzymich kryształach przez pierwsze Elfy, które zrozumiały zaklętą w minerałach magię. Od tego czasu, jak mówi legenda, Elfy już zawsze posługiwały się magią kryształów. Jednak żadna opowieść nie była w stanie przygotować jej na widok ogromnej sali znajdującej się u podstawy tego legendarnego kamienia. Żadna historia nie pozwalała wyobrazić sobie tej wielości kolorów, jakimi mieniły się kryształy, oraz cichej pieśni, która odbijała się od kryształowych ścian.

– One zawsze śpiewają?

– Tylko dla tych, którzy je słyszą. Masz niezwykły talent, Tamanthel – pochwaliła ją królowa i poprowadziła do samego końca sali, gdzie na wielkim, kryształowym tronie siedziała jej siostra bliźniaczka, władczyni Starego Królestwa, podziemnej części Kraju Elfów, Lunithien.

Były niczym dwie strony jednego lustra. Obie miały długie, śnieżnobiałe włosy i delikatne rysy. W ich uśmiechniętych twarzach niewiele było radości, bo chociaż zżyte, to musiały spędzać swój czas w dwóch odmiennych światach. Ale obie części Królestwa Elfów – Naziemna, znajdująca się na wyspie zwanej Małą Gnoxią oraz Podziemna, zwana Starym lub Kryształowym Królestwem – musiały mieć swoje władczynie. Część ich poddanych była związana magią z tym kryształowym światem, zupełnie jak Lunithien, która od chwili, gdy otrzymała kryształ, nie mogła już przebywać dłużej w samej Utopii. Solerth tymczasem nie mogła przebywać ze swoimi podopiecznymi zbyt długo w Podziemiu.

Tamanthel nigdy nie rozumiała, czemu Elfy są skazane na życie tylko w jednym z tych miejsc, jednak teraz, znajdując się w Starym Królestwie, powód wydał się jej oczywisty. Świat, w którym ciągle było się otoczonym magicznymi kryształami, nie nadawał się dla każdego. Atmosfera była ciężka, oddychało się z trudem, jakby zamiast powietrza otaczały ją maleńkie kryształki, a magiczna pieśń, wcześniej taka słodka, coraz bardziej drażniła czułe uszy Tamanthel.

– Tami, jak miło cię widzieć – powiedziała Lunithien i jej zamyślone oczy rozpogodziły się, gdy wstała ze swego tronu i objęła kuzynkę. – Solerth… – Położyła dłoń na ramieniu siostry i przez chwilę milczały, patrząc sobie w oczy, jakby porozumiewały się w myślach. A może tak właśnie było? Tylko bliźniacze rodzeństwo mogło zasiadać na dwóch tronach Królestwa Elfów, gdyż tylko ich dopełniające się moce były w stanie utrzymać równowagę między dwiema różnymi krainami. Może więc ta wieź pozwalała także na inny sposób komunikacji? – Z twoją mocą pewnie ciężko ci tu wytrzymać – zwróciła się ponownie do Tamanthel.

– Myślisz, że ma dar naziemny?

– Nie wiem – powiedziała tylko Lunithien. – Ale każdy, kto posługiwał się magią zanim otrzymał kryształ, znacznie ciężej znosił swój pierwszy pobyt tutaj. Myślę, że czas odnaleźć twój kryształ – powiedziała z serdecznym uśmiechem i, jak wcześniej Solerth, teraz ona wyciągnęła do niej rękę.

Tamanthel pozwoliła się poprowadzić do kręconych schodków ukrytych za tronem. Gdy już znalazły się na niewielkim balkonie, z którego widać było całą salę tronową, Lunithien wskazała jej okrągły stół.

– Wystarczy, że go dotkniesz, a twój kryształ się uformuje.

– Uważaj na siebie, Tami – powiedziała z jakimś smutkiem Solerth.

– Przecież to tylko… – Ale nie powiedziała nic więcej, rozumiejąc nagle, co kuzynka miała na myśli. Dla niej kryształ będzie sposobem na kontrolowanie magii, ale dla jej mocy będzie więzieniem. Nie wiadomo, co się stanie.

Skinęła głową, z całą powagą biorąc do serca przestrogę.

Sięgnęła dłonią do kryształowego stoliczka i czekała, aż powstałe nagle światło uformuje się w bladoseledynowy kryształ. Był on większy niż się spodziewała, a jego spiralny kształt przypominał wir wodny.

– Podziemie?

– Naziemie? – spytały dwie królowe, patrząc na siebie zdziwione. Nie był to żaden ze znanych kształtów.

Tamanthel sięgnęła po ten dziwaczny kryształ, by móc go lepiej obejrzeć i w tej samej chwili zniknęła w jasnym rozbłysku światła.

– Przeniosła ją…

– Tego się obawiałam – westchnęła ze smutkiem Solerth.

 

Kryształowe wrota - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | OSTATNI