Tagi

, , , , ,

Poszukiwania

[Las Mori’Anth]

Poszukiwania - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY

Zaczęło się od jednego wieśniaka, który wyszedł wraz z pierwszymi promieniami słońca na ganek, by przeciągnąć się na powitanie nowego dnia i podrapać po tyłku, co należało do jego porannego rytuału. Najbliżsi sąsiedzi z pewnością pognaliby z pytaniem do żony, czy staremu nic się nie stało, gdyby otwierając okna nie zobaczyli zszarzałej koszuliny odsłaniającej to i tamto.

Ów wieśniak, omiótłszy mętnym wzrokiem okolicę, zobaczył coś bardzo niepokojącego, wkraczającego do wioski od północnego-wschodu. Wydał swej niewieście krótką komendę i już po chwili naciągał spodnie, wkładał buty i zgrzebną kurtę.

Sąsiedzi, zaalarmowani wyzwiskami, które rzucał stary kowal, zaczęli wychylać głowy przez okna. Nie minął kwadrans, a cała wieś gnała przez las, by w końcu otoczyć starą drewutnię.

– Łapcie go! Łapcie! – krzyczeli ci, którzy, biegnąc na końcu, nie dostrzegli jeszcze, że pościg stanął. – Gdzie to licho?

– Tam jest! – padła odpowiedź z tłumu, całkiem rozsądnie stojącego w pewnym oddaleniu od drwalni.

– Słyszę go! Słyszę! – wyrwało się kilka głosów.

– Może rzuca jakie przekleństwo? Tfu! – Jeden z wieśniaków splunął przez ramię, prosto na kubrak drugiego. Chwilę potem spluwali już wszyscy.

– Lepiej tam nie iść… – zająknął się brat jąkały.

– Zostawicie go tam? – spytał ktoś inny ze złością.

– Jak zostanie na wolności, to narobi więcej szkód i narzuca więcej uroków!

Ludzie pomrukiwali twierdząco na tę logiczną argumentację, ale nikt nie kwapił się z wejściem do starej drwalni, skąd dobywało się smętne miauczenie zapędzonego w róg kota.

– No, to idziemy – zawołał raźno kamieniarz.

– Idziemy! – takoż zawołali pozostali, ale jak jeden mąż cofnęli się pół kroku ze strachu przed ogromną mocą kota czarownicy.

– Pokażemy jej, żeby nas nie straszyła – dodał młynarz, ale jego głos był słabiutki, a tłum jakoś stracił cały zapał i chęć mordu. Nadal jednak martwili się o swoją przyszłość i tylko to wciąż trzymało ich na posterunku przy starej drewutni. Czekali, aż kocisko wybiegnie, i dokładnie każdy miał nadzieję, że zrobi to z innej strony chatki niż ta, którą obstawiał. Kto wie, do czego może być zdolny chowaniec czarownicy.

Ale czas mijał, a kot nawet wąsa nie wychylił z kryjówki, tylko pomiaukiwał żałośnie, czując otaczającą go aurę wrogości. W końcu zaczął chrypieć, ale paszczy nie zamknął, w czym tłum dopatrywał się najgorszego.

Napięte do granic wytrzymałości nerwy popuściły, zwalniając kilka zwieraczy, gdy ciszę przerwały ciche słowa:

– Poszaleliście chyba.

Kilku mogłoby przysiąc, że to chowaniec przemówił ludzką mową, ale fakty przeczyły tej wersji wydarzeń. Ze ścisłego kręgu wystąpiła niska, krępa dziewczyna z dwoma, popielatymi warkoczami sięgającymi pośladków. Modagwen, która dopiero teraz pojawiła się na polance wyciętej wiele lat temu pod drwalnię, zmierzyła ich wszystkich karcącym spojrzeniem. Potem zdecydowanym krokiem weszła do chatki.

Kilka osób wstrzymało oddech. Gdyby jej nie znali, uznaliby ten czyn za nadludzko odważny, ale mieli swoje zdanie o pyzatej córce szwaczki i sprowadzało się ono do przekonania o jej bezgranicznej głupocie. Kręcili więc głowami z politowaniem, ale nikt nie odważył się jej powstrzymać. Tylko w jedną rzecz wierzyli bardziej niż w istnienie magii, było to przeświadczenie, że kłótnia z szaleńcem kończy się mnogimi i nieprzewidywanymi katastrofami.

Uciekli kilka kroków, gdy dziewczyna wyniosła z drwalni kociaka o sierści czarnej jak węgiel, co było naocznym i wystarczającym dowodem jego złej natury. Głupia dziewka jednak jak zwykle niczego nie dostrzegała.

– I co? Taki straszny? – spytała, jakby była niedorozwinięta. Przecież na pierwszy rzut oka widać było chęć mordu w tych wytrzeszczonych, zielonych ślepiach. Przezornie jednak milczeli, nie chcąc się dodatkowo narażać chowańcowi. Kto wie, czy w nocy nie uśmierci ich wszystkich?

Patrzyli ponuro na wtulonego w dziewczynę potwora i odsuwali się, gdy Modagwen przechodziła zbyt blisko. Ale gdy tylko zniknęła im z oczu, zbili się w ciasną grupę.

– Trzeba go utopić – padł pierwszy pomysł. A że pierwszy zawsze jest najlepszy, to pokiwali zgodnie głowami.

– Wykradniemy bestię, gdy będzie zażywała drzemki.

– Przecież chowańce nie śpią!

– Głupiś! – skarcił brata jąkały kołodziej. – To jeszcze młode zwierzę. Każde młode śpi, nawet jeśli jest chowańcem.

– No właśnie! – wołali zgodnie pozostali.
– Pozbędziemy się zarazy!

Przytaknęli sobie, splunęli przez ramię na sąsiadów i w lepszych już humorach wrócili do wsi. Niech sobie czarownica nie myśli, że może im tu szpiegów wysyłać. Utopią każdego!

Ale nikomu nie przyszło do głowy, by wziąć się za samą czarownicę.

 

Poszukiwania - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | OSTATNI