Tagi

, , , ,

Uratowany chłopiec

[Bloodline]

Bartoszowi

Uratowany chłopiec - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY

Wracał niechętnie… Wszystko było zupełnie na opak. Po każdym pogromie powinien czuć coraz mniej, powinien mieć mniej wątpliwości, w końcu tym był – łowcą, mordercą, czyścicielem… Podjął decyzję tak dawno temu, że te obecne wątpliwości były wręcz śmieszne! A gdzieś głęboko – przerażające! Gdyby chociaż było mu szkoda ofiar… Ale nie było! Ta walka trwała setki, jeśli nie tysiące lat i nie chodziło w niej o wybór, czy nawet o powinność. Zostali stworzeni jako wrogowie i nic nie mogli na to poradzić. Więc czemu coraz częściej wracał z tym dziwnym poczuciem, że coś jest nie tak?!

– Wilkołak to wilkołak! – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

W maleńkim, zatłoczonym porcie czuć było swąd zleżałych ryb. Nienawidził tych brudnych miasteczek, po których się kryli. I do tego te odległości. Mogliby chociaż siedzieć na jednym kontynencie!

Czekali już na niego. Wiedział o tym. Nie wiedział tylko, czego on sam w tej chwili chce. Na pewno nie miał ochoty długo tu zostawać.

– Jon… – Usłyszał to okropne imię, jakie mu nadali. Jon, Jon, bo z Jonii… Bo kiedyś był tylko popychadłem… Zresztą nadal jest, tylko że pod szumną nazwą łowcy. Teraz już boją się tego, kogo nazywają Jonem. – Oczekują cię.

– Wszyscy?

– Nie… Ruszyli na południe.

– Na wyspy?

– Dalej.

Czyli znowu zmienili kontynent, a to znaczy, że planują coś w Azji. Czyżby w którymś kraju szykowała się rewolucja? A może zaraza…? To zawsze była świetna przykrywka dla ataku! On sam czekał na to, aż większe grupy partyzantów znajdą się w pobliżu, żeby wykonać zadanie.

– Kto został?

– Pani Maya.

Zmełł w ustach przekleństwo. Nienawidził suki! Co więcej, skoro to ona została z wiadomością, to na pewno nie usłyszy niczego dobrego.

– Spóźniłeś się… – zaczęła, nim jeszcze przekroczył próg. Zadarła wysoko spiczastą brodę i chociaż nie sięgała mu nawet do ramienia, patrzyła na niego z wyższością tymi dziwnymi, żółtymi ślepiami. Przeczesała palcami krótkie, czarne włosy – zawsze to robiła, by dać mu do zrozumienia, że nawet jej fryzura jest po stokroć ważniejsza niż on. Jon oparł się o futrynę, zniesmaczony tą bufonadą. Stawała się coraz bardziej podobna do swojej opiekunki…

– Nie poradzę na sztorm – rzucił z niechęcią. Była znacznie młodsza od niego. Minęło może sto lat od jej przemiany… Ale szybko stała się zaufanym posłańcem Rady i zausznicą samej Penelopy, która przejęła nad nią bezpośrednią opiekę. Była bezwzględna, krwiożercza i ambitna. I od początku chciała go zabić, chociaż stali po tej samej stronie…

– Wymówki – odpowiedziała zaczepnie i podała mu list. Drwiący uśmiech nie schodził z jej gęby.

Jeszcze nie zdążył przełamać pieczęci, gdy wygadała wszystko, co było w środku.

– Nie dokończyłeś roboty – powiedziała z satysfakcją. Oj, jak się musiał powstrzymywać, żeby nie zdzielić jej w tę paskudną wężową mordę. Ale wiedział, że ona tylko na to czeka. Od prawie stu lat!

– Chyba bym zauważył, że jakiś pies został przy życiu, nie sądzisz?

– Nie. W przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie miałam złudzeń co do twoich umiejętności…

– Lepiej milcz – szepnął i spojrzał na nią ostrzegawczo. Maya w ostatniej chwili ugryzła się w język. Mogła go nienawidzić, ale wiedziała, że ma nad nią przewagę – należy do tych, którzy są w stanie ją zabić. – Skąd w ogóle macie takie informacje? Nie ma takiej możliwości, że cokolwiek przepłynęło ocean szybciej niż ta łajba, którą ja płynąłem…

– Nie tylko ty masz wyjątkowe umiejętności, Jonie…

Nim Maya zdążyła zastanowić się nad tym, co też mogło zdenerwować stojącego przed nią mężczyznę, ten już zdążył wykręcić jej ręce i przygwoździć do ziemi. Był od niej silniejszy i znacznie szybszy. Wiedziała o tym i nienawidziła go tym bardziej! Dawno temu Mistrz powiedział im, że musi być to związane z ich mocami, bo tylko magia może wyjaśnić tak głęboki antagonizm.

– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a urąbię ci ten język, zrozumiałaś mnie? – wycedził tak poważnie, że Maya po raz pierwszy pożałowała swoich słów i nerwowo kiwnęła głową, chociaż wszystko się w niej burzyło przeciw jakiejkolwiek zgodzie z nim. – Więc skąd wiecie?

– Możesz ze mnie zejść?

– Tak jest mi całkiem wygodnie – powiedział i z satysfakcją wyciągnął jedną nogę przed siebie, opierając ją na głowie bezsilnej Mai.

– Niech cię… – Szarpnęła się, ale Jon siedział stabilnie, podpierając się dodatkowymi dwiema kończynami, które zaangażował do przygwożdżenia tej jadowitej żmii. Póki jej głowa jest skierowana ku ziemi, Maya się nie wyrwie, choćby i cała zamieniła się w węża. Nie żeby w tej chwili udała się jej taka sztuczka.

– Może łaskawie powiesz mi, skąd macie te informacje, nim zmarnuję kolejne miesiące na podróż, co?

– Penelopa…

Jon zamyślił się chwilę. Skąd Penelopa miałaby o tym wiedzieć? Przecież została tutaj, nie wysłała z nim nikogo…

– Miała kogoś na miejscu?

– Zawsze ma kogoś na miejscu! Tak zdobywa informacje! – zasyczała wściekle Maya.

Jon wypuścił ją, niezainteresowany już szamoczącą się dziewczyną. Maya pozbierała się z ziemi, starając się nie myśleć o upokorzeniu, którego przed chwilą doznała. Jednak spojrzała na Jona z niekrytą urazą. Wściekłość, z jaką rzucił się na nią, zniknęła. Jego śniada, poorana bliznami twarz mogłaby nawet uchodzić za przystojną z tym kilkudniowym zarostem i zmęczonymi oczami koloru orzechów, w których zawsze kryło się zamyślenie. Był dobrze zbudowany, wysoki o szerokich barkach… Był dokładnie w typie Mai, która, widząc go po raz pierwszy, aż westchnęła. Sekundę później jednak nienawidziła go całą sobą, jakby magia specjalnie dała pierwszeństwo jego urokowi, by potem bezceremonialnie zrównać z ziemią pierwsze dobre wrażenie. A Rytuał tylko wzmocnił tę wzajemną niechęć. Jon na ogół unikał jej, czując głównie odrazę, ona natomiast ciągle dążyła do konfrontacji, pchana jakąś obsesyjną agresją. Z trudem więc powstrzymywała się przed zgryźliwymi uwagami. Teraz jednak milczała, czując wciąż ból w karku i stawach…

Jon starał się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły tej wyprawy. Wiedział, że informacjom Penelopy można ufać jak żadnym innym, a to znaczyło, że spartolił robotę i musi tam wrócić – z nadzieją, że wszystko można jeszcze naprawić. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

– Ilu?

– Ocalałych?

– Nie. Ilu ludzi ma tam Penelopa.

– Jednego! Przecież wiesz, jak potężne zaklęcia są do tego potrzebne! A przez ciebie musi je nadal utrzymywać…

– Chyba już ci mówiłem, co sądzę o tej twojej niezamykającej się gębie, tak?

Maya zamilkła. Jon był zwykle bardzo spokojny i nic nigdy nie zwiastowało jego wybuchów agresji. Przy nim zawsze trzeba być czujnym, inaczej kończy się tak, jak ona przed chwilą…

– Dokąd się udali?

– Australia…

– Niech to… – Zacisnął pięści. Chciał jechać z nimi, a tak pewnie znowu zmienią kryjówkę, nim on wróci. – Dobra. Jedź, dokąd tam cię wysłali, ja rano wracam dokończyć robotę.

– Nie myśl sobie, że możesz mi rozkazywać!

– A co, wolisz tu ze mną zostać do rana? – Spojrzał na nią zaskoczony, ale gdzieś w kącikach jego ust czaił się złośliwy uśmiech.

Maya zaklęła pod nosem, tupnęła zawzięcie i wyszła z ciemnego przestronnego pokoju. Jon odetchnął głęboko i padł na kanapę. Czy to była jego szansa na odpoczynek? Czy wracając tam, by zakończyć sprawę, którą już gruntownie przemyślał, będzie miał chwilę wytchnienia od tych dziwnych myśli, które ostatnio go nawiedzały?

 

Uratowany chłopiec - 00

 

FRAGMENT 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | OSTATNI | UWAGI MARGINALNE