Tagi

, ,

Opowieść Druga
Ci dziwni Ziemianie

[Opowieści Rodzinne]

Ci dziwni Ziemianie - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY

Tycjan zajrzał do największego z czterech pokoi ich ziemskiego domku. Jeszcze niedawno pomieszczenie było bardzo ładne, słoneczne i całkiem przytulne, dzięki dość estetycznie wyglądającym prostym meblom. Jednak odkąd Selena wzięła je w niepodzielne swe władanie, zmieniło się diametralnie. Okna zostały zasłonięte, przez co pomieszczenie tonęło w półmroku, rozświetlone tylko gdzieniegdzie ostrym, białym światłem lamp. Duże wygodne fotele i sofy oraz dziwna szafeczka z pustą kryształową butelką i kieliszkami zostały wystawione, razem z kilkoma innymi rzeczami, które w tradycyjnych ziemskich domach miały tworzyć klimat gabinetu. Ich miejsce zajęły stoły. Całe pomieszczenie stało się labiryntem stołów, na których Selena trzymała: „bardzo ważne rzeczy, zostaw!”, sprowadzone na jej prośbę przez profesora. Za kilka tygodni powinny przybyć też „znacznie ważniejsze rzeczy” z Marsa, o co Selena męczyła ojca tak długo, aż się zgodził.

– Niczego nie obiecuję. Już nie jesteśmy związani z Marsem, kochanie – zastrzegał. Ale Selena wiedziała swoje. W jej rozbieganych oczach już odbijały się te wszystkie… rzeczy.

Tycjan przestał się nimi interesować, gdy zirytowana ciągłymi pytaniami Selena rzuciła jedną z nich prosto w jego głowę, po czym na kilka godzin zamknęła się w łazience, mrucząc pod nosem jakieś złowieszczo brzmiące słowa. Przestał też odwiedzać ją w tej samotni, chyba że był czas na posiłek, a dzieci w ogóle izolował, ciesząc się, że jeszcze nie dosięgają do klamek, które w tym świecie zdawały się być jedynym systemem blokującym dostęp do wybranego pomieszczenia.

Skończył sprzątać w domu, które to nieoczekiwane obowiązki przejął z zadowoleniem, gdyż wypełniały mu czas. Chłopcy chętnie pomagali, ciesząc się z każdego stłuczonego talerza i rozsypanej zawartości… dowolnego pojemnika. Tycjan nie krzyczał na nich, nie widział w tym niczego złego. Przecież nie miał nic innego do roboty, a skoro możliwości ziemskiej sieci były tak ograniczone… wolał sprzątać, niż siedzieć bezczynnie. Poza tym bał się reakcji Seleny na pozostawiony bałagan. Podejrzewał, że żona jeszcze nie zauważyła, że dom nie jest w pełni zautomatyzowany.

– Kochanie – spytał cichusieńko, by nie przeszkadzać jej w pracy, a jedynie zająć maleńki fragment jej świadomości, potrzebny do zarejestrowania jego obecności i pytania.

– Tak? – spytała spokojnym głosem Selena, pochylona nad rzeczą, której dziwaczny kształt mógł pozostawić całkiem interesujące wzory obrażeń w wyniku miotania. Tycjan mimowolnie uniósł dłoń, by się zasłonić.

– Profesor powiedział, że wybierają się dziś wreszcie do miasta i pytał, czy nie chcielibyśmy pójść razem z nim…

– Możesz iść – powiedziała zgodnie Selena, zapisując coś na swoim przenośnym czytniku. Tycjan uzyskał jedną odpowiedź: Selena nigdzie się nie wybiera.

– Czy zabrać chłopców, by ci nie przeszkadzali? Idziemy do miasta – powtórzył, przypominając tym jednym słowem szereg zagrożeń.

– Będą bezpieczni z tatą – powiedziała jedynie, dając mu drugą potrzebną odpowiedź. Coś chłodnego złapało Tycjana za wnętrzności na tę sugestię, że on może nie zapewnić wystarczającego bezpieczeństwa własnym dzieciom. Nawet jeśli sugestia ta była ze wszech miar słuszna!

– W takim razie wrócimy przed kolacją.

– A obiad…? – Selena podniosła w końcu na niego półprzytomne spojrzenie. Ostatnio bardzo mało spała, pochłonięta tymi… rzeczami.

– Wszystko przygotowałem. Wystarczy, że wciśniesz zielony guzik na podgrzewaczu – odpowiedział spokojnie, wiedząc, że przecież nie pyta o jego obiad.

– Aha – powiedziała i wróciła do przerwanych czynności. A jednak zrobiło mu się bardzo miło, gdy usłyszał zamyślone: – Bawcie się dobrze! – …nim zamknął drzwi. Ostatnio bardziej niż czającym się wszędzie brudem, interesowała się tymi dziwnymi informacjami, które skrupulatnie wprowadzała do czytnika. Tycjan nigdy nawet nie śnił o tym, że jego żona kiedykolwiek ograniczy się do mycia rąk tylko trzy razy dziennie, nie licząc oczywiście mycia ich przed i po posiłkach. A tu proszę bardzo! Kilka dni na Ziemi dokonało takich cudów!

Założył chłopcom szelki ze smyczą i ruszył zieloną doliną prosto do domku teściów, uśmiechając się radośnie. Temperatura nie była może zbyt wysoka, ale ich uniwersalne ubrania, które przywieźli na Ziemię, chroniły przed każdą pogodą. Mógł więc w pełni cieszyć się uroczą, zieloną aurą świeżo przebudzonej do życia przyrody, mógł wdychać delikatne zapachy porastających olbrzymią łąkę kwiatów oraz trawy, mógł w końcu docenić silny wiatr, który dla niego nie był chłodny, a jedynie ożywczy. Mógł się cieszyć tym wszystkim, nie wiedząc, że wystarczy jedno słowo, by opisać ten natłok wrażeń: wiosna.

Bliźniaki też się cieszyły. Niczym rącze konie zaprzęgnięte w rydwan-ojca ciągnęły go po największych zaroślach, rowach i oczywiście kałużach. Ponieważ Seleny nie było w pobliżu, Tycjan nie martwił się tym, że chłopcy już są cali brudni, że szare smugi zasłoniły wszystkie piegi na ich policzkach i że jeden z nich nie omieszkał skosztować błota i powziąć przy tym decyzji, by najeść się tego przysmaku, gdy tylko znajdzie gdzieś większy zapas. Tycjan nie zwracał na to wszystko uwagi, bo nie wyglądało to wcale groźnie. Poza tym urzędnicy zapewniali, że cała dolina jest najbezpieczniejszym miejscem, jakie tylko można sobie wyobrazić na Ziemi. Czemuż miałby im nie ufać?!

 

Ci dziwni Ziemianie - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | OSTATNI

OPOWIEŚĆ PIERWSZA: DECYZJA PROFESORA