Tagi

, , , , , ,

Bądź elastyczny

Edycie

Bądź elastyczny - 00

 

FRAGMENT DRUGI

Zwrócenie na siebie większej uwagi niż Jolka i Olo pojawiający się na maleńkim ryneczku, maleńkiego miasteczka, w maleńkiej prowincji środkowych Włoch, było chyba niemożliwe do osiągnięcia. Tubylcy śniadzi – oni niemal skandynawsko bladzi. Tubylcy ciemnowłosi – oni… No, już idąc we dwoje rzucali się w oczy! Nie trzeba było nawet porównywać ich z żadnymi tubylcami. Jolka była młodą kobietą średniego wzrostu, z wydatnym falującym biustem i jędrnymi pośladkami. Usteczka miała malinowe, a duże oczy – zupełnie jak z książki w parze z tymi rudymi lokami – szmaragdowo zielone. Olo też był jak z książki: wysoki, barczysty, nad wyraz szczupły szczególnie w biodrach, o włosach białych jak śnieg i migdałowych oczach koloru zimnych, północnych mórz w czasie sztormu. Z każdego jego ruchu – ku uciesze każdej potencjalnej fanki literatury wątpliwych lotów – aż biły pewność siebie i nonszalancja. Z ruchów Jolki tymczasem bił seksapil – tutaj fanki rzeczonej literatury co najwyżej zżymają się z zazdrości.

Jednak w tej zapyziałej mieścinie, jakich pełno w każdym zakątku świata, z pewnością niewielu było czytelników jakiejkolwiek literatury. Ba!, w ogóle niewielu było tu mieszkańców. Jolka podejrzewała, że może mieć to coś wspólnego z tą romantyczną historią, o której opowiadał stryj. Olo – dla odmiany – dopatrywał się raczej związków z historią krwawą.

Bądź elastyczny - 02

– Dobra, to na pewno tutaj…

– Mówiłeś to już w stu wcześniejszych wsiach! – warknęła Jolka, próbując zetrzeć z sandałka psią kupę, w którą właśnie wdepnęła.

– Ale teraz jestem pewien – odpowiedział jej z westchnieniem. – Ty też powinnaś być już pewna!

– A to niby czemu? Że niby na miejscu wdeptuje się w psie gówno? Że mi tak świat mówi, że metaforycznie też wdepnęliśmy? Masz, potrzymaj – podała mu torbę i usiadła na murku starej studni z zamiarem wyczyszczenia o nią buta, a w następnej chwili poderwała się na równe nogi z oczami okrągłymi jak zielone spodki.

– Co jest?

– To tutaj, Olo! Cholera, to tutaj! – szepnęła, czując jak włosy zjeżyły się jej na karku.

– No mówiłem. – Zmarszczył brwi.

– Nie! Ty niczego nie rozumiesz! – Jej przyciszony głos osiągnął wysokie tony i Olo aż przymknął oko na te irytujące piski. – Ledwo usiadłam, a to wszystko, o czym opowiadał Maurycy, nagle… no ja to zobaczyłam! – pisnęła tragicznie, zupełnie już zapominając o kupie na bucie.

– Dramatyzujesz… – Ale nim dokończył, Jolka z niezwykłą siłą jak na taką drobinkę obróciła go i posadziła na studni. Olo skoczył jak poparzony. – Ok, cofam! Masz rację! To tutaj. Ale masakra.

– Masakra… Myślisz, że stryj opisywał taką wizję? Może tutaj jest jakiś przycisk włączający hologram i stryj też się naciął… – zapytała z nadzieją i zaczęła się nerwowo rozglądać. Ich obecność przy studni zainteresowała kilka osób.

– Tak. Z pewnością ktoś postanowił zainstalować takie cacko w dziurze z trzema mieszkańcami na krzyż – prychnął.

– Jaki ty jesteś durny – wyprostowała się dumnie. – Może w tej studni jest jakaś tajna baza talibów i oni tam mają rakiety dalekiego zasięgu, i łapią takich jak my…

– …którzy naoglądali się za dużo filmów. Jolka, uspokój się, bo cię odeślę do domu.

– Nie myśl sobie, że możesz mi rozkazywać, smarkaczu. Tylko dlatego, że szukamy twojego…

– Mister Maurycy. Come! Come! – przerwał jej nagle jeden z tubylców i sięgnął ręką bluzy Ola. – Come, mister Maurycy.

– You know my father? – spytał natychmiast Olo, zupełnie przestając zawracać sobie głowę Jolką i jej histeriami.

– Me don’t know. Don’t speek english, mister Maurycy. Come, mister Maurycy. Come. Your room…

– Nie idź! To podejrzane! – pisnęła znowu Jolka, ale uczepiła się drugiego ramienia Ola i poszła za nim oraz prowadzącym go mężczyzną, próbując sobie wmówić, że to bardzo roztropna decyzja.

– Dobra, to przynajmniej wiemy, że tu bywał, skoro ma swój pokój…

– Bywał! Ale czy jest? – syknęła, wciąż kurczowo trzymając go za ramię.

Mężczyzna wprowadził ich do jednego z domów najpierw pod czujnym spojrzeniem wszystkich mijanych ludzi, a potem pod takim samym czujnym spojrzeniem domowników. Kazał im wejść na górę i, kłaniając się nisko z szerokim uśmiechem pod przerzedzonym wąsem, pokazał im drzwi od rzeczonego pokoju. Potem zawołał coś do patrzących ciekawie z dołu ludzi i zaraz przyniesiono im jedzenie.

– Eat, mister Maurycy. Long time. Long. Paolo will come.

– Thank you – powiedział z uśmiechem Olo. Facet wyszedł z pokoju z wyrazem ulgi i zdziwienia na twarzy.

– Jakie „thank you”? Olo! Co ty robisz?! Oni zaraz po kogoś pójdą! Zaraz nas tu zarżną jak tamtych! Albo nas otrują! – spojrzała przerażona na dwa talerze, gotowa wylać ich zawartość na ziemię. Założyłaby się o każde pieniądze, że podejrzana zupa wyżre dziurę w podłodze. – Widziałeś to wszystko przy studni, tak?

– Nie panikuj. Jakby chcieli nas wykończyć, to lepiej by zrobili, wpychając nas do tej studni. Czy słyszałaś, jak facet podchodził?

– Nie – powiedziała ze strachem Jolka i natychmiast obejrzała się na drzwi, pewna, że facet znowu podszedł do nich bezszelestnie. Nikogo tam jednak nie było.

– Po drugie, skoro zapowiedzieli jakiegoś Paolo, to prawdopodobnie on zna angielski. Może się dogadamy.

– Albo nas zabije…

– Ja to się czasami zastanawiam, czy ty aby na pewno jesteś z naszej rodziny!

– Czy ty mi obrażasz matkę, Olo?

– Nie, bynajmniej. Ale kurczę, skoro jesteś, to bądź elastyczna, co? Zaufaj mi dla odmiany.

– Dewizą mi tu po oczach tłuczesz?! – spytała zdenerwowana.

W swoich młodych latach, ich wspólny dziadek dokopał się do informacji o ich szlacheckim pochodzeniu. W skutek spisów powszechnych za czasów zaborów pewne informacje przepadły, na szczęście księgi parafialne doprowadziły go do źródeł owej szlacheckości, herbu, a nawet dewizy rodu, z którego się wywodzili. Mężczyzna postanowił odrzucić herb, który niewiele znaczył, gdy było się tak skrajnie boczną linią. Natomiast dumną dewizę rodu mówiącą o tym, jak to drzewa, które uginają się pod naporem wiatru nic nie tracą ze swojego majestatu, sformułował na nowo, folgując przy tym swemu ogromnemu poczuciu humoru. I tak właśnie wielowiekowe motto odrodziło się w zwięzłym: „Bądź elastyczny!”. Czasami dziadek dopowiadał jeszcze głośne „hej!”.

A gdy pewnego dnia dumny posiadacz nowoczesnej dewizy, został jeszcze bardziej dumnym ojcem dwóch synów, zaczął tłuc im ją do głowy przy każdej okazji. I tak też czynili synowie swoim własnym dzieciom. Dlatego teraz, postawiona na przeciw starej znajomej, Jolka niczym skarcone dziecko zaraz po pierwszym wybuchu gniewu, usiadła smętnie na zakurzonym krześle i pogrzebała łychą w talerzu.

– No przecież jestem… – wymamrotała pod nosem.

 

Bądź elastyczny - 00

 

UWAGI WSTĘPNE | FRAGMENT 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | OSTATNI