Tagi

, , , , , , ,

Wiśnia

[Świat Wiedźmy]

Wiśnia - 00a

 

FRAGMENT CZWARTY

Topór z uporem godnym prawdziwego przyjaciela towarzyszył Krzemieniowi każdego dnia, odkąd ten spotkał w lesie… Wiedźmę spod Kolumny! Krasnolud nie wierzył w te zapewnienia, bo po prostu nie mogły być prawdą. Co niby Wiedźma spod Kolumny miałaby robić tutaj, na Wyspie Ognia? Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w jego towarzyszu zaszła jakaś zmiana… No i gdy Krzemień pokazał rzeczy, które przekazała mu ta obca kobieta, krasnolud zachwiał się w swojej spiżowej wierze w halucynacje poalkoholowe, których jakoby miał doznać Krzemień. Mógł pracować przy wyrębie drzew, ale do pioruna, był krasnoludem i znał się na stali! Nigdy wcześniej nie widział podobnej do tej. Razem z Krzemieniem próbowali ją uformować w miecz tak, jak podobno kazała mu ta cała wiedźma… Ale nie dało się! Metal był tak twardy, że nawet kilkugodzinne wyżarzanie nie zmiękczało go.

– To nie może być zwykła stal, przyjacielu – powiedział w końcu i przeszedł do drugiego pokoju. Widział, jak ważne było dla Krzemienia wypełnienie rozkazów tej kobiety, kimkolwiek ona była. Człowiek odzyskał chęć życia i chociaż jego twarz nadal pozostawała niezmienną maską, to jego ciemne oczy lśniły radośnie. Mógł być szczęśliwy tutaj, w wiosce prostych krasnoludów, ale Topór wiedział, że nic nie jest w stanie zastąpić domu, który zna się od dziecka.

– Powiedziała, że to niezwykła stal. Nie wykonał jej żaden śmiertelnik…

– Jak nie śmiertelnik, to kto? – krzyknął z drugiego pokoju Topór.

– Nie wiem… – przyznał Krzemień.

– Szkoda, że ci ta dziewka nie powiedziała, jak wykuć z niej miecz… Ale nie martw się, stary Topór ci pomoże!

Mężczyzna spojrzał zdziwiony na krasnoluda, który wtaszczył do izby wypchany po brzegi wór i wrzucił do środka jeszcze kilka butelek, na które Megara nie pozwalała mu nawet patrzeć.

– Nim się zorientuje, już nas nie będzie – mrugnął do niego Topór i ponaglił do wyjścia.

– Nie powinienem niczego zabrać?

– A masz coś oprócz tego, co ciągle taszczysz w tym woreczku? – Wskazał z kpiną sadzonkę wiśni, z którą Krzemień się nie rozstawał, odkąd wszedł w jej posiadanie. Topór podejrzewał, że to jakiś halucynogenny krzak, który działał nie tylko na człowieka, ale i na niego, i że to właśnie przez tę sadzonkę wydaje im się, że znaleźli stal, której nie dało się stopić!

– Dokąd idziemy? – spytał Krzemień, gdy zorientował się, że, opuszczając wioskę, nie kierują się na teren wycinki, ani na pola… Nie szli nawet w kierunku wioskowej kopalni, w której kiedyś pomagał wydobywać węgiel.

– Mój kuzyn ma siostrzenicę, której teść jest bratem takiego jednego… No, i tak nic ci to nie powie. Idziemy do tego typa, może on pomoże.

– Jak niby mógłby nam pomóc?

– Jest Magiem Ognia. Jeśli jego ogień nie stopi tego żelastwa, to nic go nie stopi – mruknął Topór i obejrzał się za siebie, przypominając sobie nagle o żonie… Gdyby nie fakt, że miał mocniejszą głowę i pięść, Megara poszłaby za tego bufona z mocą ognia… O, jak ten stary pijak uwielbiał jej nalewkę na bimbrze! No, ale nie umywał się do Topora! Wiadomo! Dlatego to on wygrał konkury o najsłynniejszą w okolicy bimbrowniczkę! Ale może lepiej o tym nie wspominać… Czy pięć butelek przekona tę krzywonogą pokrakę do pomocy? – myślał gorączkowo.

– Megara nie będzie zadowolona… – powiedział Krzemień, także oglądając się za siebie.

– Może jej przejdzie do naszego powrotu… Zostawiłem jej kartkę, że to w twojej sprawie… Ciebie spierze słabiej niż mnie! – dodał zadowolony ze swego sprytu. Z drugiej strony, jeśli do ich powrotu nadal będzie chciała obić mordę Krzemieniowi, to Topora też nie oszczędzi. „Demon nie kobieta!” – pomyślał z dumą.

Było wczesne popołudnie, gdy dotarli do wąskiej ścieżki wijącej się między górami. Skoro Megara jeszcze ich nie dopadła, to już nie muszą się obawiać. Topór odetchnął z ulgą, ale na wszelki wypadek przyspieszył kroku. „Tak, żeby dotrzeć przed zmrokiem” – zapewniał siebie i druha. Im wyżej się wspinali, tym robiło się chłodniej. Topór narzucił na siebie futrzaną kamizelkę, drugą podał Krzemieniowi. Szli w milczeniu, ostrożnie stawiając stopy na wąskiej ścieżce. Ich oddechy zamieniały się w parę i ograniczały widoczność, szczególnie Toporowi, gdy skraplały się na krzaczastych brwiach.

Gdy wszystko wokół zaczęło robić się szare, zobaczyli słabe światełka górskiej osady. Topór mruknął raźno i ruszył weselej przed siebie. Byli na miejscu.

Wioska nie wyglądała na wielką, ale też niewiele było w tych ciemnościach widać. Gdyby Krzemień zapytał, dowiedziałby się, że te kilka oświetlonych chat, to tylko zasłona dymna. Większa część wioski znajdowała się w jaskiniach w głębi góry. Im głębiej kopano wydobywając kruszec, tym więcej pojawiało się jaskiń mieszkalnych, biurowych i magazynów. Wbrew temu, co malowało się przed oczami Krzemienia, wioska przeżywała zawrotny wręcz wzrost gospodarczo-społeczny.

– No! Jesteśmy! – wychrypiał Topór i zastukał mocno do jednej z chat. Drzwi otworzyła mu młoda krasnoludzka dziewczyna, tak młoda, że nie miała brody, tylko same wąsy zaplecione w warkoczyki. – Gdzie ojciec? – burknął uprzejmie Topór.

– Ej! Staruchu, stryj Topór przyszedł! – zakrzyknęła jeszcze całkiem kobiecym głosikiem wąsata dziewczyna.

– Dobre dziecko, tylko jakieś takie opieszałe w pójściu za mąż… – szepnął Krzemieniowi Topór.

– Nie jest czasem za młoda?

– Ona? Nie! Taka jej uroda, że piszczy jak warchlak i broda jej nie rośnie. Ale zdziwiłbyś się, jakie ma powodzenie z tą szczeciną! – zachichotał iście nie po krasnoludzku Topór. – O! Witaj, kuzynie!

Topór na powitanie złapał za przedramię krasnoluda, który wyszedł z chaty. Ten zerknął groźnie na towarzyszącego kuzynowi człowieka, ale nic nie powiedział, tylko zaprosił ich do środka, rozglądając się czujnie, czy nikt tego nie widział.

– Nie mamy czasu na rodzinne spotkanie, wybacz. Szukam Pochodni…

– Już niosę! – zawołał ktoś z wnętrza domu.

– Zamknij się, kobieto! – odkrzyknął kuzyn Topora i zamknął drzwi, by żona nie podsłuchiwała z drugiego pokoju. Jeszcze raz zmierzył Krzemienia niezadowolonym wzrokiem i nim zainteresował się sprawą z jaką przyszli, postanowił jednak wybadać co i jak. – Kto to? Czego chcecie od Pochodni?

– Mam do niego prośbę…

– To już ustaliliśmy. Jaką? I po kiego przywlokłeś tu człowieka? Wiesz, że im nie wolno ufać…

– Słuchaj, zamknij pysk, bo ci go obiję. Ręczę za niego ręką – uniósł w górę prawą pięść, by poręczenie było lepiej czytelne. Oczywiście do kompletu z obietnicą obicia gęby. – To mój przyjaciel Krzemień. Mieszka u nas od przeszło pół roku.

– Pół roku? Pierwsze słyszę.

– Gdybyście ruszali się z tej waszej wiochy, usłyszałbyś wcześniej – warknął Topór. – To co? Gdzie mogę go znaleźć?

– W kopalni. Ma nocną zmianę. Ale pamiętasz, że on za tobą nie przepada?

– Za mną nie, ale mam coś, co wspomina dobrze – zadzwonił schowanymi w worku butelkami.

– No, to powodzenia. Jak będziecie wracali z… Krzemieniem – powiedział ostrożnie – to możecie tu przenocować.

– Dzięki!

Znowu uścisnęli sobie przedramiona. Krzemień skłonił się na pożegnanie tak, jak miał to w zwyczaju, i odszedł za Toporem odprowadzony czujnym spojrzeniem jego kuzyna. Nie pytał o nic, ale miał dziwne wrażenie, że sprowadzenie do górskiej osady człowieka było co najmniej nierozsądne… Kto wie jak bardzo? Powinien mieć się na baczności. Topór mógł pokojowo załatwić sprawę z kuzynem, ale nie wiadomo, jak zareagują inne krasnoludy.

– Stropy są dostosowane do nas, więc uważaj na głowę – powiedział krótko Topór. Zapalił jedną z pochodni i ruszyli krętymi korytarzami.

Gdyby nie towarzystwo krasnoluda, zgubiłby się po dwóch pierwszych skrzyżowaniach. Nie miał pojęcia, jak długo krążyli po tym podziemnym labiryncie, ale w końcu Topór wprowadził go do jakiejś jaskini-przedsionka, a potem, pchnąwszy prowizoryczne drzwi, weszli do większej jasno oświetlonej groty. W środku znajdował się tylko jeden krasnolud, który spał w najlepsze.

– Tak wygląda nocna zmiana – szepnął Topór i na paluszkach podszedł do śpiącego. Gdy już się upewnił, że to jego szukają, trzasnął go w mordę w geście powitalnym.

 

Wiśnia - 00a

 

FRAGMENT 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | OSTATNI | UWAGI MARGINALNE