Tagi

, , , , ,

Czar

[Świat Wiedźmy]

Czar - 00

 

FRAGMENT CZWARTY

Las szumiał swoją zwyczajną pieśń wiosennego popołudnia. Trele ptaków brzmiały już całkiem zwyczajnie i tylko niektóre nuty wciąż niosły w sobie jakąś trwogę, która kilka minut temu ogarnęła całą okolicę. Trolle to słyszały, były zżyte z tym lasem, potrafiły w tej chaotycznej zbieraninie liści, gałęzi i kamieni dostrzec wszystkie niepasujące elementy. Każdy, najdrobniejszy ruch ptasich skrzydeł mówił im, co się tutaj wydarzyło. Stratowane drzewa też były dość wymowne. Ale nawet te unikalne umiejętności nie pozwoliły im określić, w którym kierunku uciekł zestrzelony Smok.

– Jest smukły, mógł bez problemu odpełznąć między drzewami, nie zostawiając śladów – perorował z mądrą miną jeden z ludzi.

– Jakby pełzł, toby zostawił ślady – mruknął obok niego krasnolud. – Musiałby lecieć tuż nad ziemią, żeby tak niepostrzeżenie uciec.

– Miał co najmniej trzy strzały u podstawy prawego skrzydła.

Wszyscy spojrzeli ponuro na Sinauga.

– Jeśli nie odleciał, to co niby zrobił? – warknął ponownie krasnolud, który zwykle dowodził oddziałem. Nie podobało mu się to, że Sinaug jest tu z nimi. Nie spodziewał się po jego obecności niczego dobrego.

Sinaug nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton krasnoluda. Sam się zastanawiał nad tym, co mogło się tu wydarzyć. Czy istniał jakikolwiek sposób, by Smok tak szybko odzyskał sprawność i siły? Na Świecie istniały różne rodzaje magii, a ten Smok od początku wydawał mu się dziwny. Ale nawet magia potrzebuje czasu. Bestia nie zdołałaby tak szybko zwalczyć działania trucizny i wygoić ran. Nie po tym, jak runęła nieprzytomna z bólu, rujnując na wiele lat dziewiczą urodę tego skrawka lasu.

Uniósł głowę ku górze, ku Słońcu. Jego lud czerpał siłę z magii światła, sięgnął więc ku niej. Był wojownikiem nie magiem, ale jak każdy elf potrafił wyczuwać zmiany w przenikającej cały Świat magii. Skupił się na tym miejscu, na otaczających go szlakach, na zamieszkujących okolicę stworzeniach. Rozejrzał się dookoła, a jego oczy stały się niemal białe. Dwóch ludzi cofnęło się o krok, gdy wzrok Sinauga spoczął na nich, ale elf w ogóle ich nie widział. Śledził dziwne zawirowania energii, pozostałe po użytej niedawno magii. Te dowody rozmywały się na jego oczach, dążąc do harmonii z otoczeniem. Kto mógł używać magii w miejscu, w którym niedawno padł Smok? Ktoś musiał pomóc tej bestii się ukryć, a potem zatrzeć pozostawione ślady. Nie było innego wytłumaczenia.

– Czy ten las ktoś zamieszkuje? Ktoś, lub coś posługującego się magią? – zwrócił się do oddziału, gdy jego oczy odzyskały naturalną, błękitną barwę.

– Gobliny – burknął jeden z trolli.

– Nie lubią nas – wykrzywił usta z niesmakiem jeden z ludzi.

Elf pokiwał głową ze zrozumieniem, sam nie przepadał za ludźmi i prawdopodobnie unikałby ich, gdyby nie połączyła ich wspólna sprawa. Ale gobliny to już zupełnie inna historia. Goblinów należało się obawiać, nawet, a może przede wszystkim ze względu na ich niepozorny wzrost, i każdy o tym wiedział. Sinaug miał jednak zadanie i nie zamierzał go porzucać z tak błahego powodu. Gobliny były zbyt mądre, by narażać się na atak armii dla jednego Smoka. Pytanie brzmiało, czemu go ukryły.

– Jak go wyleczą, to ucieknie nam nocą…

– Nie ucieknie – powiedział zacięcie Sinaug. – Gdzie mieszkają?

– W starych tunelach – mruknął troll i wskazał kierunek wielką łapą.

– Tych po Smokach Ziemi?

– No…

– Idę – powiedział twardo Sinaug.

Reszta oddziału nawet nie drgnęła, gdy elf ruszył w las. Zadanie zadaniem, ale pchanie się na krzywy ryj do hordy goblinów nie tylko nie należało do najrozsądniejszych pomysłów życia, ale też niosło ze sobą nikłe szanse sukcesu. Trolle zawahały się, gdy po kilku krokach zorientowały się, ze tylko one idą z Sinaugiem. Spojrzały z kompletnym brakiem zrozumienia na krasnoluda, który zwykle nimi dowodził. Ten pokręcił tylko głową.

– Zostajesz sam – powiedział do pleców elfa. Nie wiedział, czy tamten go usłyszał, nie wiedział, czy uznał to za nieposłuszeństwo, ale wiedział, że brak reakcji jest powszechnie uznawaną zgodą.

Sinaug też to wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, w co się pakuje, ale coś go pchało prosto do gniazda goblinów i po prostu nie mógł postąpić inaczej. Jak nigdy wcześniej w swoim życiu, teraz musiał właśnie tam się znaleźć.

A przynajmniej tak myślał do chwili, w której zobaczył słaniającą się na nogach dziewczynę… Jak na prawdziwego mężczyznę przystało wyjął miecz i schował się za drzewem – to mogła być zasadzka. Rozejrzał się dyskretnie, ale jedyne co zobaczył, to że jej skóra miała chłodny kakaowy odcień, a długie włosy lśniły głębią hebanu, zakrywając siniaki na wewnętrznej stronie ramion. Była elfem: tak samo jak on wysoka i smukła, o dużych oczach ze źrenicami, których kształt zdradzał żywioł, z jakiego jej lud czerpał moc, i o spiczastych uszach, których czułość, tak jak i oczu, była znacznie większa niż u innych sworzeń. Znamię plemienne na jej ramieniu było mu obce, więc musiała pochodzić z bardzo daleka. Skąd się tu wzięła? I czy szła od strony jaskiń zamieszkiwanych przez gobliny?

Gdy spojrzała na niego zielonymi oczami, dostrzegł w nich strach. Coś go zakuło w środku – już drugi raz tego dnia. Schował miecz, doskonale wiedząc, jak głupi jest to pomysł w tej okolicy. Zobaczył, jak z jej twarzy znika napięcie.

– Gobliny? – spytał krótko, starając się choć na chwilę oderwać wzrok od tych zielonych oczu, ale z jakiegoś powodu zarówno gobliny jak i Smok przestały być teraz dla niego ważne. Konieczność pójścia do jaskiń nagle ustąpiła naglącej potrzebie udzielenia pomocy stojącej naprzeciwko niemu kobiecie. Co się z nim działo?

– Wypuściły mnie – powiedziała po chwili milczenia, jakby nie była pewna, czy może wyjawić mu prawdę.

– Chodźmy stąd zanim się rozmyślą – wyciągnął do niej rękę. Patrzyła chwilę niezdecydowana, jakby nie wiedziała, co znaczy ten gest.

Żadne z nich nie rozumiało tej dziwnej sytuacji, tego spotkania w lesie, które zdawało się mieć jakieś dodatkowe znaczenie, którego jeszcze nie mogli dostrzec, ale obydwoje, wyczuleni na magię, byli go świadomi.

Ruszyli razem. Sinaug nie poprowadził jej jednak do polany, na której zgubili Smoka, nie poprowadził jej nawet w kierunku wieży. Z jakiegoś powodu ruszył prosto na Wodę, jakby prowadził ją do domu. Ale przecież jego dom od dawna nie istniał. Zniszczyły go Smoki.

 

Czar - 00

 

FRAGMENT PIERWSZY | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | OSTATNI | BONUS